Jak byłem jeszcze młodym, czarnoskórym koszykarzem to też robiłem tak. . Natomiast na filmówkę nie idź. Kształć sie w innym kierunku. Tutaj dialogi bardzo niedobre, brak akcji, nuda, aż sie chce wyjść z kina..
nic się nie dzieje, jak w polskim filmie Wombat za koszykarza masz u mnie plus za znajomość klasyki klasyki
Filmy są pokazem, że można, i na własną pamiątkę. Jak bym miał kamerkę na kasku to może było by ciekawiej. Teraz tak se pomyślałem, że skoro dobrze jeździ, ba "mały ale wariat" - o czym się przekonał wczoraj Marek, to więcej za mechanikę się nie biorę. Wymienię tylko pęknięty plastik, i dokręcę napinacz bo z pod uszczelki poci się olejem.
Jak byłem jeszcze młodym, czarnoskórym koszykarzem to też robiłem tak.
Wombat jakbyś mógł rozwinąć tę myśl, której autorem był Ryszard Ochucki... Ja to odbieram, że także jakiś czas temu odbyłeś niesamowitą przejażdżkę lub podróż.
Czytając o wyczynie Izdebskiego przypominają mi się lata, kiedy nie mogłem doczekać się wakacji i śmigałem samotnie bądź z kolegą na naszych MZkach po Polsce. Jednak to były motocykle. Dużo większe gabarytowo, a prędkość była znacznie większa. Na szczęście te motocykle nie psuły się nam. Mimo, że było to ponad 20 lat temu, to pamiętam te podróże do dziś.
Odbierasz prawidłowo kontekst (mój a nie Ryśka). Chodzi o to że mając lat naście robi sie dużo głupich rzeczy... może nawet nie tyle zawsze głupich co robi się je inaczej. Teraz spontaniczność jest ale inna. Jakieś szalone wypadu w góry w zimę pod namiot, pływanie pontonami po jeziorach w burze, gonitwy po lasach motorami i bez kasku, skoki motorem przez mostek w parku Skarzyszewskim... jakieś dzikie ogniska nad napotkanym jeziorem i walenie wódy pod pomidory/jabłka albo wodę z jeziora - i to jest taki lajcik bo o mniej niechlubnych akcjach nie wspominam. Bywało i grubiej i niekoniecznie myślało sie o konsekwencjach. Były wakacje, najbliższy obowiązek oddalony o 2-3 miesiące to sie nie planowało,nie liczyło sie z tym że pojade, padnie cos i utknę na tydzień- bo nawet jeśli TO CO Z TEGO? Szedłeś na żywioł i było co miało być. pojechaliśmy pod namioty motorami i syreną 105 kupioną za grosze, koleś zaliczył szlifa etztą tak że mu sie przetarły nawet sznurówki. Wiec zatrzymaliśmy sie nad jakąś pobliską wodą, motor naprawiliśmy młotkiem, kumpel sie pozbierał w 3 dni (przestały mu sie ręce trząść), kupiliśmy mu nowe tenisówki i dalej w drogę. Nie pamiętam czy wszyscy mieliśmy prawa jazdy wtedy :D. Teraz jest inaczej.Jeździ sie innym sprzętem, inaczej przygotowany, kalkulujesz plany awaryjne bo sie trzeba dnia wskazanego przy kieracie zameldować, uwzględniasz innych w swoich planach bo już nie jesteś sam, samopas zależny tylko od siebie. To zmienia sposób postrzegania spraw. I nawet jeżeli masz ochotę zjechać w Alpach na nartach na krechę, skoczyć ze spadochronem albo zanurkować cholera wie po co 100m to nawet robisz to - ale zupełnie inaczej sie do tego zabierasz. Za inne pieniądze i na innym sprzęcie. Tak z perspektywy tego co wiem dziś gdybym wtedy był własnym rodzicem to bym sie wtedy wiele razy złapał za rękę albo przełożył przez kolano. btw, ja akurat miałem CZ :).
Wombat w tym wyjeździe Izdebskiego nie widzę cienia głupoty. Pojechał z kompletem dokumentów. Przygotowany najlepiej jak mógł do tego podejść. Sprzętem na jaki mógł sobie pozwolić z racji wieku i zasobności portfela. Chłopak jest samodzielny i rządny przygód. O planie awaryjnym wspominał pisząc o Bieszczadach. Czyli zostawić złom po drodze i dalej jechać transportem publicznym. Każda z takich wypraw daje pozytywne doświadczenie w życiu. Tego typu eskapadom nie jestem przeciwnikiem. Natomiast niektóre przykłady o których pisałeś wyżej raczej nie są powodem do chluby a świadczą delikatnie mówiąc o lekkomyślności. Młodość rządzi się innymi prawami, a z wiekiem człowiek staje się wygodniejszy. Ponadto jeśli ktoś ma możliwości może sobie pozwolić na lepszy sprzęt, wygodniejszy kurort itd. Uważam, że nie ma powodów do wstydu, a raczej powód do zadowolenia i radości, że udało się.
oczywiście że nie ma powodów do wstydu i tego nigdzie nie napisałem. To że był przygotowany najlepiej jak mógł to nie znaczy że był przygotowany dobrze. Aczkolwiek wyprawa na biegun to nie była. A sama lekkomyślność (oględnie) to jak wiesz pojęcie względne. Dla niektórych sama jazda jednośladem to już skrajna głupota i proszenie się o śmierć dla innych to podróż czymś takim bez ekipy dalej jak do sklepu. Każdy ma tą poprzeczkę inaczej i do tego ona sie zmienia z czasem/wiekiem/skilem w temacie. Skakanie na spadochronie to lekkomyślność, skakanie na bungee to lekkomyślność, nurkowanie rekreacyjne to lekkomyślność. Dla kogoś jedzenie w Macu to też lekkomyślność. To wszystko są rzeczy których swobodnie można nie robić i przeżyć. Robi się je dokładnie for fun i dla wrażeń. Są potencjalnie niebezpieczne. Podróż samotnie czymś co jest lekkie jak papier, wolne jak ślimak, z usterką na horyzoncie, po naszych byle jakich drogach z chamówą na kołach walącą 90-120 dookoła też można uznać za lekkomyślność. Usterka tutaj to najmniejszy problem bo można przejść 2km i PKSem do domu wrócić jeszcze tego samego dnia. Dziś o takich rzeczach myślę teraz a te "20 lat temu" jechałbym razem z nim. I to jest fajne że porywasz sie na rzeczy.
Ja tam podziwiam Izdebskiego za jego POZYTYWNĄ ZAJAWKĘ, pamiętam jak jeszcze z 10-15 lat wstecz robiłem samotne wycieczki rowerem (jak jeszcze wolno mi było jeździć na rowerze) jeździłem do Włocławka, Łodzi, Lublina czy Ślesina. to spore odcinki jak na samotną jazdę rowerem i nierzadko jeździłem tam po nocy (by słońce nie piekło). Chłopak pokazał na co go stać i już nie po raz pierwszy , bo ponoć w zeszłym roku też już był w Nysie. Pokazał że pomimo jego młodego wieku potrafił dać sobie radę i nie wpaść w żadne kłopoty. Pokazał że "czymś" czym ponoć powinno się śmigać tylko po mieście można robić i dalsze samotne wycieczki podczas których trzeba liczyć tylko na siebie i własną pomysłowość. Co ważne to to że jak wyjechał - tak wrócił na dwóch kołach!!!
Marcinie, a ja będę jednak nadal merytoryczny. ... http://etransport.pl/forum102885.0.html * I są to jednak zupełnie różne fora tematyczne. Zauważ. ;-)
Z uwagi, że deszcz pada i nie ma pogody do wycieczek pozwolę sobie napisać. Odnośnie stanu licznika Huga. Ja także pochwalę się, że w moim Virago stuknęło już także 50 000 mil. To co prawda jest motocykl. Jak stałem się jego właścicielem miał 23 000.
Co do podjętego tematu przez Kisia na temat gazu w jednośladach to już kiedyś widziałem to na youtube. Nasi rodacy, a mówiąc dokładniej chłopaki z łódzkiego podjęli badania naukowe w tej dziedzinie https://www.youtube.com/watch?v=sSnFP09yqqo
Inna ekipa podeszła do tematu jak sami powiedzieli pełna profeska. Trzeba przyznać że faktycznie. Jakby umieścili butle, mikser i gniazdo tankowania pod jakąś osłoną to nawet diagności nie połapaliby się w czasie badań. https://www.youtube.com/watch?v=VDrrWNkUOBg
Właśnie siedzę i myślę. Chcę kupić Peugeota satelis 125 compressor, albo piaggio mp3 bądź yamahe x-max. Zbiża się koniec sezonu i można taniej wyrwać. Moje pytanie to, czy ktoś miał jakieś doświadczenia z w/w sprzętami, w sumie poza x-max, bo na tym jechałem i jest wygodna. W sumie ja myślę nad peugeotem compressor(chyba najmocniejszy silnik), z drugiej strony ten x-max też ładnie lata jak się wsadzi wario j.costa i jeszcze można tłumik wpakować akrapowic. O piaggio mp3 niewiele wiem.
Compressor może nie spełniać warunków ustawy, bo w zależności od serii i rocznika, niektóre przkraczały 0,1 kW/kg, a to masz potem jawnie wpisane w dowód.
Compressor może nie spełniać warunków ustawy, bo w zależności od serii i rocznika, niektóre przkraczały 0,1 kW/kg, a to masz potem jawnie wpisane w dowód.
Rozwiń myśl proszę. Dla mnie 125cc, to 125 i tak jest w ustawie. Więc nie wiem o co chodzi?
No nie wierzę, przy takim szumie wszędzie, takie pytanie? Aż wypadałoby odesłać do artykułów na Skuterowo, bo wszystko tam jest:):):) Ustawa ogranicza moc tychże 125-tek do 11kW i stosunku mocy do masy poniżej 0,1 kW/kg.