Te przedstawione poniżej zdjęcia są moją fotorelacją z projektu, który ArtekToros, Madi i ja (Karbon) zrealizowaliśmy w ramach Bieszczadzkiej Majówki. Założyliśmy sobie, że w majowy weekend objedziemy Bieszczady. I dzięki pięknej pogodzie, oraz przede wszystkim wspaniałym Bieszczadom ta nasza wyprawa udała się znakomicie. W moim przypadku cała trasa liczyła około 983 kilometry i podzielona była na trzy etapy.
Pierwszy etap to sobota 28 kwietnia, który był przeznaczony na dojazd do punktu spotkania, gdyż dojeżdżaliśmy z różnych kierunków, ja z Bielska-Białej a Madi i ArtekToros z Warszawy. Punkt spotkania wyznaczyliśmy w Brzozowie, miałem więc do przejechania 260 kilometrów. Rozpoczynam swoją jazdę o godzinie 11 na nowej obwodnicy Bielska od pożegnalnego spojrzenia na „moje” góry,
i przez Wadowice, w których przejeżdżam przez będący w remoncie rynek, na którym stoi kościół tak bardzo związany z „naszym” papieżem.
Niezłe drogi, pogoda i piękne widoki sprawiają, że jedzie się spokojnie i przyjemnie wzdłuż gór południowej Polski.
O godzinie 18 dojeżdżam do Krosna,
i przede mną już tylko ostatni krótki odcinek do Brzozowa, gdzie melduję się kwadrans po 19. Parkuję na placu pod ratuszem i dosłownie parę minut później na plac wjeżdżają ArtekToros i Madi. Prawie co do minuty udało nam się wyliczyć czas potrzebny na dojazd i spotykamy się o ustalonej godzinie. Krótkie przywitanie i ustalenie gdzie szukamy miejsca na pierwszy biwak. Zmieniamy pierwotną koncepcję i na pierwszy nocleg wybieramy wzgórze między Brzozowem a Sanokiem.
Niedziela, 29 kwietnia, rozpoczyna się drugi etap naszej tym razem wspólnej jazdy, który wiedzie już po bieszczadzkich drogach. Rozłożony wczoraj wieczorem biwak na leśnej polance prezentuje się rano tak.
Nad naszym obozem stoi szyb wydobywczy ropy naftowej a w pobliżu znajduje się kilka innych.
Wszystkie one są czynne i pompują ropę choć są to ilości niewielkie. Ten obszar a zwłaszcza Góry Słonne,
w które się teraz wybieramy były i dalej są polskim zagłębiem naftowym i właśnie na tym obszarze powstawały jedne z pierwszych na świecie kopalń, jak dawniej mówiono oleju skalnego a postawionych szybów naftowych było podobno tysiące i wiele z nich pracuje do dziś. Spokojnie przygotowujemy się do drogi i po godzinie 8 wspólnym zdjęciem,
rozpoczynamy bieszczadzką trasę. Jedziemy do Sanoka, w którym zwiedzamy rynek
i zamek,
z którego dawnej świetności prawie nic nie pozostało, a który wpisał się w historię Polski choćby tym, że tu właśnie swoje trzecie wesele odprawił król Władysław Jagiełło, a jego czwarta żona, królowa Zofia, matka polskich królów, następców Jagiełły tu spędziła po śmierci króla swoje ostatnie lata . Z Sanoka jedziemy do Leska gdzie oglądamy zamek.
Jedziemy w stronę Gór Słonnych,
których nazwa związana jest ze słonymi źródłami występującymi na tym teranie, a z których miejscowa ludność pozyskiwała sól. Krętą drogą wjeżdżamy na przełęcz, z której roztacza się wspaniały widok na góry. Jest to chyba najlepsze miejsce w Bieszczadach, z którego jest tak wspaniała panorama:
i zdjęcie naszej trójki z Bieszczadami w tle.
Jest godzina 11,30 i czas ruszać dalej. Zjeżdżamy serpentynami w stronę Tyrawy Wołoskiej.
Mijamy cerkiew w Roztoce,
i jadąc drogami wiodącymi pośród malowniczych wzgórz:
wjeżdżamy na żwirowe drogi wiodące do dawnego zagłębia naftowego w Ropience, Leszczowatem i dalej w Łodynie.
W Ropience oglądamy stare szyby naftowe zwane kiwonami.
Droga stała się trudna, kamienista i pełna dziur. Poruszamy się po niej powoli kierując się do wsi Leszczowate,
by obejrzeć drewnianą cerkiew z 1922 roku i trochę odpocząć.
Również nasze „maszyny” odpoczywają na parkingu pod cerkwią.
Ta sama kamienista droga prowadzi do Łodyny, w której znajduje się czynna kopalnia ropy naftowej z licznymi czynnymi szybami.
Tu kończy się trasa przez Góry Słonne. Przed nami Ustrzyki Dolne. Rozpoczynamy część trasy wiodącej po Bieszczadzkich pętlach.
Kierujemy się do Zwierzynia, gdzie chcemy odwiedzić cudowne źródełko. Tak wygląda San pod Zwierzyniem,
a tak źródełko i replika krzyża, dzięki któremu nabyło swych uzdrawiających właściwości:
Niestety nie zamoczyłem nawet palca w tej wodzie. Pokonanie takiej „obstawy” było praktycznie niemożliwe a czekanie aż panie napełnią butelki, którymi były obstawione trwało by chyba do wieczora. Ruszamy więc dalej do Myczkowiec.
Tam oglądamy pierwszą z zapór na Sanie tworzącą Jezioro Myczkowskie:
Jeszcze tylko wspólne zdjęcie na koronie zapory,
i ruszamy do Soliny. By dostać się na zaporę trzeba przedrzeć się przez tłumek kotłujący się pomiędzy kramami z dość tandetnymi pamiątkami.
Potem już tylko zapora, największa w Polsce budowla hydrotechniczna o długości 664 metrów i wysokości 82 metrów i panorama na Jezioro Solińskie:
Spacer po koronie zapory, posiłek w jednym z licznych tu snack barów i zrobiło się późno a przed nami jeszcze trochę kilometrów do przejechania. Ruszamy dalej, następny postój w Baligrodzie. Oglądamy ustawiony na baligrodzkim rynku czołg, który robi za pomnik. Robi, bo takie czołgi nigdy tu nie walczyły a ten właściwy, który tu stał jako jedyny zachowany w Polsce wylądował w muzeum. Ten obecny to T-34 taki sam jak słynny filmowy Rudy a tych u nas dostatek.
Ten odcinek naszej trasy wiedzie przez najdziksze kiedyś rejony Bieszczad, a tuż po wojnie pomimo stacjonującego w Baligrodzie polskiego garnizonu rządziło tutaj UPA.
W Jabłonnej zatrzymujemy się przy pomniku upamiętniającym śmierć generała Karola Świerczewskiego, bardzo kontrowersyjnej obecnie postaci, którego śmierć była sygnałem do rozpoczęcia akcji „Wisła”, a która w konsekwencji doprowadziła do wysiedlenia miejscowej ludności i spowodowała, że Bieszczady na wiele lat stały się miejscem praktycznie bezludnym.
A sama śmierć generała budziła i budzi kontrowersje i była wykorzystywana w ówczesnych socjalistyczno-komunistycznych rozgrywkach ówczesnych „władców” Polski. Na dzisiaj dość zwiedzania. Robi się coraz później i czas rozejrzeć się za miejscem na nocleg. Przejeżdżamy przez Cisną i nie zatrzymując się teraz, gdyż nasza trasa sprowadzi nas w to miejsce jeszcze raz, wjeżdżamy w drogę wiodącą w stronę Łopienki, gdzie postanawiamy zanocować. Droga wije się wąską doliną rzeki Solinki. Przez kilka kilometrów po jednej stronie drogi ściana lasu, po drugiej rzeka i las i takie tablice,
które przypominają kto jest prawdziwym władcą tych terenów. W końcu kierunkowskaz na Łopienkę. Zjeżdżamy z głównej drogi na kamienisty dukt wiodący do miejsca gdzie jeszcze do roku 1947 była wioska. Parę razy zatrzymujemy się wypatrując miejsca na nocleg, ale wąska dolina i ściana lasu nie zachęca do rozłożenia obozu. W końcu wjeżdżamy na szerszy teren po części zajęty przez zmagazynowane tu drewno i maszyny pomocne w jego pozyskiwaniu. Za pozwoleniem mieszkającego w barakowozie robotnika leśnego rozbijamy obóz na małej polance. Zwykły wieczorny rytuał: kolacja, mycie w potoku i wieczorne rozmowy podsumowujące pierwszy dzień wspólnej jazdy i około 23 idziemy spać.
Poniedziałek 30 kwietnia wita nas piękną słoneczną i ciepłą pogodą. Po wczorajszym bardzo ciepłym dniu noc była okropnie zimna i nawet śpiwór nie pomógł. Musiałem włożyć na siebie wszystkie ciepłe rzeczy, które miałem by przespać ją we względnym komforcie. Za to poranek wynagradza „nocny mróz” a obozowisko prezentuje się tak,
a tak wygląda dolina Łopienki ze wzgórza nad obozem.
Po niespiesznej rannej krzątaninie około godziny 9 jesteśmy gotowi do drogi
Kilkaset metrów dalej w głąb doliny stoi jedyna ocalona budowla Łopienki, pierwsza murowana cerkiew jaką zbudowano w Bieszczadach.
Ocalała dzięki nieświadomej pomocy podhalańskich górali, którzy wypasali tu owce a cerkiew służyła im za noclegownię dla nich. Ale głównie dzięki pasjonatom, którzy często za własne pieniądze, znosząc szykany ówczesnych władz doprowadzili do uratowania tej budowli. Cerkiew ta była miejscem szczególnym w Bieszczadach. A to za sprawą ikony Matki Boskiej, którą podobno znaleziono w konarach tej starej lipy.
Jej replika wisi na ścianie cerkwi, a oryginał przeniesiono do Polańczyka.
Ikona i okoliczności jej znalezienia sprawiły,że cerkiew stała się znanym na całe Bieszczady Sanktuarium Maryjnym, a każdego 13 lipca odbywały się tu odpusty, na które przybywały tysiące mieszkańców Bieszczad a nawet pielgrzymki z bardziej odległych stron. Natomiast po wsi nie pozostał dzisiaj żaden materialny ślad.
Po wysiedleniu mieszkańców domy zostały rozebrane a teren wsi zaczął zarastać samosiejkami i zdziczałymi dawnymi sadami. Tak wygląda dzisiaj Łopienka widziana spod cerkwi.
Dolina Łopienki to też miejsce wypalania węgla drzewnego.
Dzisiaj robi się to w metalowych piecach a nie tak jak przed laty w kopcach obsypanych ziemią:
Opuszczamy to urokliwe miejsce kierując się na Czarną.
Przejeżdżamy przez most na Sanie
Jeszcze krótki postój przy przydrożnym kamieniołomie. Właśnie z takich kamieniołomów pozyskiwano kamień na budowę bieszczadzkich dróg.
Jeszcze nacieszenie oczu pięknymi bieszczadzkimi pejzażami i pstryknięcie kilku fotek:
i ruszamy do Lutowisk a tam wspaniała panorama na wysokie góry Bieszczad.
Teraz przed nami najdalej na południe położona miejscowość w Polsce. To Wołosate. Robimy sobie pamiątkowe zdjęcia przy tablicy:
a potem podziwiamy piękny widok na Tarnicę, najwyższy szczyt polskiej części Bieszczad.
W tej części Bieszczad można podziwiać wiele fantastycznych pejzaży wysokich górskich szczytów. To widok
z Brzegów Górnych w stronę Przełęczy Wyżniej,
a stamtąd panorama na Połoninę Caryńską i w oddali widniejącą Tarnicę.
Około godziny 14 dojeżdżamy do Cisnej, przez którą przejechaliśmy wczoraj wieczorem nie zatrzymując się.
Tym razem robimy postój na placu stacji kolejki wąskotorowej,
a potem przez Cisną,
kierujemy się do pobliskiego Majdanu gdzie znajduje się stacja kolejki wąskotorowej, z której można wybrać się na przejażdżkę kolejką.
Byli wśród nas pasjonaci szynowych pojazdów dlatego na stacji w Majdanie spędziliśmy trochę czasu, tym bardziej że była dopiero godzina 16 a nasza jazda powoli zmierzała do końca bieszczadzkiego odcinka, który wyznaczyliśmy sobie w okolicach Rymanowa. Jadąc w stronę Komańczy:
oglądając przydrożne widoki:
dojeżdżamy do Komańczy.
Tu oglądamy wspaniałą drewnianą cerkiew. Zwłaszcza dach robi wrażenie swoim wschodnim kształtem kopulastych wieżyczek.
Ostatnie spojrzenie na góry Beskidu Niskiego:
i powoli zaczynamy się rozglądać za miejscem na ostatni wspólny nocleg. Wjeżdżamy na wzgórze pod Szklarami gdzie postanawiamy przenocować. Widok ze wzgórza jest wspaniały a zachodzące słońce dodaje jeszcze uroku widokom jakie mamy przed sobą.
Rozkładamy namioty
i po zwykłym wieczornym rytuale około 23 idziemy spać.
Wtorek. W ten pierwszomajowy dzień wstaję o godzinie 6 rano. Tak wygląda w porannym słońcu nasz biwak,
a takie widoki można podziwiać rozglądając się wokół:
Po porannej krzątaninie, po ostatnich uzgodnieniach co do planów jakie możemy razem zrealizować, a które omawialiśmy podczas wieczornych rozmów, po ostatnim wspólnym zdjęciu,
o godzinie 9 jesteśmy gotowi do ostatniego wspólnego odcinka do Rymanowa.
Parę kilometrów za Rymanowem nasza wspólna jazda dobiega końca i teraz dalej pojedziemy już każdy swoją trasą. Madi i ArtekToros kierują się w stronę Krosna i dalej na Warszawę natomiast ja wybieram południową trasę, którą miałem przejechać w zeszłym roku objeżdżając skuterem Polskę. Wtedy pogoda sprawiła, że musiałem z niej zrezygnować, wybierając krótszą i szybsza wersję na powrót do domu. Teraz nadarzyła się okazja by przejechać ten odcinek tak jak to planowałem zeszłego roku tym bardziej, że odcinek bieszczadzki tej trasy właśnie przejechaliśmy.
Jest godzina 10, jadę w stronę Dukli,
a następnie kieruję się na Gorlice. Droga wiedzie wzdłuż gór, których widok towarzyszył mi będzie aż do końca tej trasy.
O godzinie 12 przejeżdżam przez rynek w Grzybowie,
a pół godziny później jestem na rynku w Nowym Sączu.
Teraz przede mną Pieniny. Jadę wzdłuż Dunajca oglądając piękne widoki tych gór:
Zajeżdżam do Czorsztyna skąd roztacza się wspaniały widok na jezioro, niedzicki zamek i ośnieżone jeszcze Tatry.
Postój na uzupełnienie paliwa i posiłek wypadł na wzgórzu, z którego roztacza się taki oto widok.
Jadę koło zamku w Niedzicy,
i wzdłuż Jeziora Czorsztyńskiego skąd z jednego ze wzgórz roztacza się widok na czorsztyński zamek,
Pieniny
i Gorce.
Za sobą pozostawiam tatrzańskie pejzaże,
a przede mną ośnieżony szczyt Babiej Góry.
Jeszcze wspinaczka na Przełęcz Krowiarki i już zjeżdżam do Zawoi, uważanej za najdłuższą wieś w Polsce.
Nad Beskidem Niskim przeszła burza a ja mam szczęście, że mnie minęła.
Przejazd przez koronę zapory na Jeziorze Żywieckim, a z niej widok na jezioro i góry Beskidu Żywieckiego,
a z drugiej strony Góra Żar.
Godzina 19,40 wjeżdżam do Bielska,
kończąc 336 kilometrowy odcinek powrotny.
W sumie przez cztery dni przejechałem 983 kilometry. Po Bieszczadach ArtekToros, Madi i ja w ciągu dwóch dni niespiesznej jazdy przejechaliśmy około 386 kilometrów. Piękna, prawie letnia pogoda, wspaniałe Bieszczady i towarzystwo kolegów sprawiło, że była to jazda, która pozostanie w pamięci. Chcę tu jeszcze raz podziękować Im za to, że zdecydowali się jechać i mam nadzieję, że jeszcze nie raz razem zrobimy nowe ciekawe trasy. A Bieszczady to kraina, którą każdy skuterowy turysta powinien przejechać. Piękna i jeszcze dość dzika, pozwala rozkoszować się jazdą, a skończona trasa wyzwala chęć powrotu na te szlaki.