Niedziela 13 października, ciepła słoneczna pogoda skłoniła mnie by w końcu ruszyć w ostatnią w tym roku trasę. Cel, to objechanie wokół Tatr. Byłem ciekaw jak wyglądają Tatry ze słowackiej strony. Polskie Tatry objechałem już wielokrotnie, ale chętnie zawsze tam wracam. Tę jazdę zaplanowałem dużo wcześniej, ale dopiero teraz mogłem ją zrealizować. To było moje pożegnanie z sezonem 2013 i wypadło super fajnie. Teraz tylko krótkie, niedzielne wypady za miasto.
Oczywiście planując trasę zacząłem od mapy. Wytyczyłem trasę przejazdu, co nie było zbyt skomplikowane, gdyż po słowackiej stronie biegnie tylko jedna droga u podnóża Tatr, natomiast w Polsce miałem większy wybór na powrót do domu. Cała trasa liczyła 390 kilometrów, z czego około 180 km po Słowacji. Tak to wygląda na mapce:
Ruszam z Bielska – Białej. Jest godzina 7,30 i dość mglisty poranek, szczególnie za miastem, gdzie mgła robi się dość gęsta. Na szczęście po kilkunastu kilometrach takiej jazdy znika i od tej pory towarzyszy mi tylko słońce. Do Słowacji wjeżdżam przez przejście graniczne w Korbielowie i ruszam na podbój słowackich szos.
I tu pierwsza konkluzja – polskie drogi nie są wcale takie złe, mam wrażenie, że Słowacy w tym temacie są jednak za nami. Oczywiście odnoszę to tylko do dróg, po których tam jechałem.
Zatrzymuję się przy zbiorniku Orawskim, malowniczym jeziorze wkomponowanym w orawskie wzgórza. Mija mnie liczna grupa motocyklistów na „wypasionych” maszynach i wszyscy motocyklowym gestem pozdrawiają mnie. Oczywiście odwzajemniam się tym samym a mile połechtane ego sprawia, że nie zauważam czy to byli tubylcy, czy nasi na zagranicznych wojażach.
Ruszam w stronę drugiego na mojej trasie jeziora, zbiornika Liptowska Mara. Pomiędzy tymi jeziorami trasa biegnie wśród wzgórz i lasów. Przede mną podjazd na przełęcz na wysokości około 1100 metrów. Widoki są piękne i robię częste przystanki by je uwiecznić.
Po zjechaniu z przełęczy droga wiedzie wzdłuż jeziora w stronę miejscowości Liptowski–Mikulasz. To właśnie w tym miasteczku osądzono i wykonano wyrok na słynnym tatrzańskim zbójniku – Janosiku.
Po drodze mijam słynną Tatralandię, zespół basenów z licznymi zjeżdżalniami oraz z innymi atrakcjami pozwalającymi ekscytująco spędzić tam czas.
Po minięciu miasta Liptowski – Mikulasz wjeżdżam na drogę 537 biegnącą u podnóża słowackich Wysokich Tatr. Droga biegnie wśród pięknie o tej porze roku zabarwionych lasów, wijąc się licznymi serpentynami podjazdów i zjazdów.
Spoglądam na góry i widzę, że nie tylko ludziom zdarza się chodzić z głową w chmurach. Góry też tak mają.
Wzdłuż drogi biegnie linia kolejki wąskotorowej po której regularnie kursują bardzo nowoczesne pociągi. Gdy zobaczyłem te tory to pomyślałem o kimś kogo ten widok na pewno by zainteresował, a z którym jeżdżąc w tym roku miałem okazję kilka kolejek wąskotorowych zaliczyć. Madi, do przyszłego roku i mam nadzieję, że parę kilometrów znów razem przejedziemy.
Jadąc do miejscowości Smokowiec podziwiam Wysokie Tatry. Krywań, Grelach i Łomnica to najwyższe tatrzańskie szczyty pięknie prezentujące się o tej porze roku.
Przejeżdżam przez Stary Smokowiec miasto – uzdrowisko ze wspaniałą, starą, willową zabudową leżące u ich podnóża. Nachodzi mnie taka oto myśl – Zakopane, co by nie mówić o tym mieście to jednak ma ono swój urok i jest centralnym punktem polskich Tatr. Słowacy choć mają piękne góry, takiego miejsca się nie dorobili a mijane po drodze miejscowości mnie raczej trochę rozczarowały.
Czas ruszać do granicy. W krajobrazie nic się nie zmienia. Dalej piękne górskie widoki , wspaniałe kolorowe lasy i droga wijąca się wśród nich w stronę Łysej Polany.
Przejeżdżam przez graniczny mostek i zatrzymuję się przy zjeździe na Morskie Oko. Znowu jestem w Polsce. Jest godzina 16 a przede mną zostało jeszcze trochę kilometrów do przejechania. Robię jednak krótki, półgodzinny postój na posiłek przed dalszą jazdą.
Droga z Łysej Polany do Zakopanego rozpoczyna się od podjazdu. Widoki są wspaniałe. To ostatnia okazja by spojrzeć na słowacką stronę i słowackie Tatry.
Przejeżdżając przez Cyrlę próbuję robić zdjęcia Zakopanego ale nisko nad horyzontem świecące słońce powoduje, że nic z tego nie wychodzi. W Zakopanym objazd, policja zamknęła drogę zmuszając mnie do slalomu po zakopiańskich, dość pustawych uliczkach.
W końcu dojeżdżam do Krupówek. Kontrast ogromny, wygląda to tak jakby całe Zakopane spotkało się w tym miejscu.
Jadę przez Kościelisko. Z tej drogi roztacza się wspaniały widok na polskie Tatry i ich zakopiański symbol, Giewont.
Zachodzące słonce powoduje, ze robi się coraz ciemniej. Przejeżdżam przez Chochołów, Czarny Dunajec, Jabłonkę kierując się na Zawoję.
Przede mną pogrążający się w mroku masyw Babiej Góry, za mną coraz bardziej odległe tatrzańskie szczyty.
Podjeżdżam na przełęcz Krowiarki, jedną z najwyższych polskich przełęczy drogowych. Gdy wjeżdżam na górę jest już całkiem ciemno. Próbuję zrobić zdjęcie, ale wychodzi tylko tablica. Aparat ląduje w plecaku.
Przejazd przez Zawoję trochę trwa - bo to jedna z najdłuższych polskich wsi. Skręcam na kolejną przełęcz do Stryszawy. Krowiarki, Zawoję, Stryszawę przejeżdżałem wielokrotnie ale nigdy po ciemku. Jadę wolniej koncentrując się na drodze.
W dzień widoki są wspaniałe, nocą nic nie widać. Droga 946 doprowadza mnie do jeziora Żywieckiego. Kolejne jezioro - Międzybrodzkie i skręt na przełęcz Przegibek, i jestem w domu. Po przejechaniu 390 kilometrów o godzinie 20,30 wjeżdżam do Bielska – Białej zamykając tatrzańską pętlę.
Podsumowując: wspaniała trasa, piękne widoki tatrzańskich szczytów, podjazdy i zjazdy drogami wijącymi się przez kolorowe o tej porze lasy i wspaniała, ciepła pogoda sprawiło, że była to jedna z moich najlepszych jazd jakie zaliczyłem.
390 kilometrów zaliczonych w 13 godzin. 15,5 litra spalonej benzyny daje koszt przejazdu w granicach około 80 paru złotych. Przejechanie tej trasy za taką cenę nie było wielkim wydatkiem a wrażenia pozostaną na długo w pamięci. Jeśli szukacie pomysłu na dłuższą, niedzielną wycieczkę, polecam Tatry. Na pewno nie pożałujecie.