Nie to żebym bronił SM czy był za pomysłem Palikota lub przeciw (genralnie jest mi to obojętne), ale nie rozumiem społecznego zdziwienia odnośnie fotoradarów w SM. Po pierwsze fotoradary to kasa, a SM jest utrzymywana z budżetu miasta gdzie wszystkie pieniążki z mandatów trafiają. Zupełnie inaczej ma się to w policji, która utrzymywana jest z budżetu MSWiA. Krótko mówiąc, im więcej mandatów w SM tym więcej kasy ma samo SM - policja bez względu na to ile wystawi mandatów kasy ma zawsze tyle samo. Po drugie, nie prawdą jest, że SM zajmuje się tylko radarami, przynajmniej w Warszawie. Cała SM podzielona jest na referaty, podobnie jak w policji. Nie będę wymieniał wszystkich ale jest Referat Ruchu Drogowego, odmiana dzielnicowych, Referat Patrolowy nastawiony tylko na prewencję i interwencje związane z huligaństwem, dewastacją itp, są tzw patrole szkolne i milion innych. SM jak powstawało było utworzone tylko i wyłącznie z myślą o interwencjach czysto administracyjnych i porządkowych. To ludzie sami chcieli rozszerzenia uprawnień w celu odciążenia policji. Dlatego SM zajęła się parkowaniem między innymi. W innych miastach na pewno jest inaczej, z prostego powodu, mniej samych strażników a uprawnienia te same, więc skupiają się na tych działaniach, które przynoszą największe zyski. A pomysł Palikota nie przejdzie bo jest “za krótki” w sejmie, żeby coś takiego przeforsować. Straż Miejska, żeby nie wiem czym się zajmowała zawsze w oczach społeczeństwa będzie widziana przez pryzmat “babci z pietruszką”.
Patrząc na te całe zamieszanie wokoło fotoradarów mam wrażenie, że ludzie zapominają, że podstawową cechą prawa jest możliwość jego egzekwowania. Więc może zamiast walczyć z fotoradarami żeby dalej móc bezkarnie łamać prawo zacznijmy walczyć z nieraz bezsensownymi ograniczeniami prędkości? Gdyby chociaż połowa tej siły która sprzeciwia się wszelkim fotoradarom i kontrolom poszła w tym kierunku może udało by się coś realnie osiągnąć. Władza nie zrezygnuje tak łatwo z zysku :)