Opinie: Pierwszy śnieg 2015: Kiedy spadnie tej zimy, o ile w ogóle?

I nie włochy tylko Włochęcie :).
I własnie kupiłem tego termometra z ebay z niebieskim LCD. 44zł z przesyłką do PL mnie wyszło.

skala ta sama mówisz... 21x10 to 2100 stopni?! W co oni chcą żeby ten czujnik wsadzić, w wulkan?
Czy tylko wyskalowali optymistycznie jak licznik w moim KYMCO? :-) Ech, marzenia się wygalopowały.
Ale to miłe, że zamówiłeś ten termometr, dzięki. Jako prezent powitalny? Nie trzeba było, naprawdę :-)))
Dobra, do rzeczy. Jak go zamontujesz (bo rozumiem, że trzeba sobie wypiłować dziurkę w plastiku, daj znać, czy działa to jakoś z sensem.
Polecam się pamięci w tym temacie.
Włochęcie...? Coś mi to mówi, a! samochód tam serwisuję, Klonowa, TOM-CAR, znam od lat - polecam (jak ktoś sam nie robi).

Arasz, co do świateł, to też tak kiedyś myślałem, ale ostatni rok jazdy po mieście przekonał mnie, jak słabo widoczne w ruchu miejskim są motorowery i skutery. Dla puszek często pojawiają się znikąd i jeśli mają słabe światła, to często widoczne są zbyt późno. Prawdę mówiąc, to najchętniej jeździłbym na długich światłach...
I daj spokój, Wombat to klasyka gatunku...
Przyznałeś się chociaż swojej Rodzinie do nowego hobby? Czy pozostałeś tajny "do wiosny"? :)
Jutro dalej słonecznie...

arasz74 napisał:

skala ta sama mówisz... 21x10 to 2100 stopni?! W co oni chcą żeby ten czujnik wsadzić, w wulkan?

Te... matematyk.. 21x10 to wg mnie jest 210 a nie 2100.. to nawet badziewny termometr w piekarniku masz do 300. To jeszcze nie plazma....

DRUID tak myślałem, ale wydawało mi się, że dotyczy głównie jazdy za dnia. To po doświadczeniach rowerowych, gdybym mógł, to bym błyskał fleszem od aparatu. Nikt nie patrzy w lusterka.
Druid, no co ty? Po co mam się kryć i jak, jak parkuję obok naszego auta, a z żoną odbierałem toto z salonu. Matka się puka w głowę, a staruszek zachwycony. Moi chłopcy patrzą na mnie trochę dziwnie, a wnuk jeszcze się nie wypowiedział, bo ma dopiero dwa lata i generalnie mało kumam co mówi, choć do powiedzenia ma całkiem sporo. Tak, tak, jestem dziadkiem i mam 40 lat :-)

WOMBAT widzisz, podłożyłem się w najmniej oczekiwanym momencie, aż mi głupio. No dobra, to jaką temperaturę osiąga głowica takiego skutera, jak pracuje NORMALNIE? Nie 90, bo nie ciecz. W 126p oparłem się kiedyś w swojej głupocie o kolektor wyydechowy. Miał inny kolor i nie było miło. Temp. nie jestem w stanie określić dotykiem, a nawet już więcej próbował nie będę. Jaką temp. będzie pokazywał taki termometr i jak się ona ma do faktycznej, którą powinienem kontrolować (bo rozumiem, że to dostawka, więc jakieś przekłamanie będzie).

PANOWIE, wracając do pogody - jest super.
Rano pognałem do wydziału komunikacji na Mariańską po sztywny dowód i do pracy.
Wystartowałem z domu po 8:00, w pracy byłem przed 9:00 (z odstaniem do okienka w urzędzie).
To jednak spora przyjemność mijać stojących w korkach nieszczęśników, nawet jak po łydkach mróz smyra.
Mieliście rację, będzie się podobało :-)
Już się podoba :-)))

Kolektor wydechowy to inna bajka bo to nie jest element chłodzony.
Spaliny w benzynach mają 650-850 stopni. 900 jak jest bardzo ubogo i już niebezpiecznie. W dieslu około 500 stopni.
Skuter 2T z racji na olej jest gdzieś pomiędzy dieslem a benzyną z temperaturą. Ale sporo.
Przy 1100 zaczyna sie świecić kolektor wydechowy i żeliwo głowicy :).

W silniku chłodzonym cieczą te optymalne temperatury to 85-100 stopni. 110 do 120 stopni to już blisko przegrzania i zagotowania cieczy w układzie chłodzenia.
W silniku dwusuwowym chłodzonym powietrzem na głowicy powinno być około 90-100 stopni na jałowym, 130 do max 170 podczas normalnej eksploatacji (150 jest dobrze trzymać) i okolice 200 stopni należy nie przekraczać bo tylko chwile to wytrzyma.
Ale silniki w paralotniach to i po 250 stopni mają na głowicy

Ech, nawet z przyjemnością czyta się w lekko mroźny poranek o rozgrzanych kolektorach. Są nawet - jak się ich nie dotyka - po ludzku przyjazne i bliskie. Co innego latem... o, wtedy to nie jest fajne... i dobrze, żeby nie było bliskie...
Arasz, to dopiero początek. Frajda z jazdy w letni, ciepły (powyżej +20C) dzień, asfaltową dróżką wśród pól i łąk, to coś, czego już nie da się zapomnieć...

Ja dzisiaj sie powściekałem godzinkę i aż się zgrzałem, śniegu niema to bokami ciężko latać [musiałem się nacieszyć zanim sprzedałem quada:)

OK, z temp. na głowicy zrozumiałem.
Nie dotykać, trzymać 150, nie przekraczać 200 bo zatrzemy.
200 to pewnie mało prawdopodobne przy moich trasach typu praca-dom (10-15km). Raczej trzeba uważać na dłuższej wycieczce? W sensie małe silniczki nie kochają długiej, monotonnej jazdy, ale (jak czytam), nie pokocha ich też mój tyłek, więc robimy przerwy na ostudzenie obu :-) Ewentualnie wsadzamy pod tyłek zgrabiałe łapki, ale głowicy, kolektora, tłumika, tarcz nadal nie tykać :-)

Nie jestem jedyną osobą w kasku dziś na zakładzie.
Człowiek, który mnie tym zainteresował i nieco zaraził, parkuje dzielnie obok.
Tzn. parkował, bo już gdzieś pognał. Trochę mnie nastraszył, bo w sobotę zaliczył pierwszą poważną glebę na nowym skuterze i odgraża się, że na przyszły sezon założy zimówki. To coś daje, przy tak wąskich kółkach?
Zamierzam jeździć cały czas - jeśli nie będzie śnieg leżał na ulicy. Po śniegu odpuszczę, a ten szaleniec lata...

Zimówki jak i w aucie dają tylko na lodzie lipa.A kolega jak ja całą zimę:)

arasz74 napisał:

OK, z temp. na głowicy zrozumiałem.
Nie dotykać, trzymać 150, nie przekraczać 200 bo zatrzemy.
200 to pewnie mało prawdopodobne przy moich trasach typu praca-dom (10-15km). Raczej trzeba uważać na dłuższej wycieczce? W sensie małe silniczki nie kochają długiej, monotonnej jazdy,

To trochę nie tak. Jadąc na 2/3 manetki i ze sprawnym układem paliwowym i prawidłowo wyregulowanym raczej nie dojdziesz do wartości granicznych.
Natomiast to nie jest kwestia tego jak długo jedziesz tylko jak bardzo go pałujesz. Przy źle wyregulowanej mieszance wystarczy 400-600m ognia żeby uzyskać hardcorowe temperatury. Mniej paliwa w mieszance a więcej tlenu i temperatura spalania wzrasta drastycznie. Co gorsza na poczatku jest fajnie bo więcej ciepła to tez większa moc. A potem zonk.
Do tego paliwo parując w cylindrze też odbiera ciepło wiec zmniejszenie dawki to mniej paliwa do odparowania czyli pobierze mniej ciepła.

Hmmm... moim zdaniem zimą ryzyko rośnie wykładniczo. Zimówki pewnie poprawiłyby przyczepność, ale największe ryzyko gleby jest nie na zwykłym śniegu, a na zajeżdżonym, lub lodzie. Na to nie ma siły - no chyba tylko kolce ;) Zimą mam wrażenie, że najistotniejsza jest czujność i "taktyka jazdy". Za wszelką cenę należy unikać hamowania na oblodzonym kawałku nawierzchni. Teraz dość często w dzień śnieg się rozpuszcza i "wcieka" na teoretycznie suchy asfalt. Pod wieczór pojawia się przymrozek i błyszczący kawałek asfaltu nie jest już mokry, tylko oblodzony. Dla samochodu zazwyczaj nie stanowi to problemu, bo przynajmniej część kół trzyma się asfaltu, a nasz jednoślad niestety płynie...
Co do "zgrabiałych łapek", to odpuściłem upieranie się przy motocyklowych poniżej 0C. Zakładam przyzwoite narciarskie - takie na lodowiec i -20C - teraz wreszcie mam w ręce cieplutko bez względu na wiatr. Wiem, wiem, jak glebnę, to mi wiele nie pomogą... Życie to niestety nieustanna konieczność dokonywania wyborów... :)
Ps. Przymrozek przy powierzchni jezdni może się pojawić bez problemu już przy +3C na poziomie 1,5 do 2m

Czyli znów oszczędnym wiatr w oczy, źle wyreguluujesz, to mało pali, ale remont będzie kosztował. :-)
Sporo się tu od Was dowiem o budowie i zasadach działania silnika, super.
DRUID, przed chwilą wracałem z arbaitu i już ostrożniutko, jak na szpilkach, wszystko na asfalcie się świeciło... tylko te lampy faktycznie cieniutkie. Na Kolejowej nic nie widać, a rrozlewiska z kałuż co chwila i poprzymarzało toto. Ufff... dotarłem, dziś...:-)

jazda jest prosta - wszystkie zakręty w pionie a nie składasz się w zakręt. Omijasz torowiska, past dla pieszych i strzałki kierunkowe na jezdni - to lodowiska jeżeli tylko sę mokre.
Poślady ściśnięte, spodnie pełne, maksymalna koncentracja, zero szarżowania i jedziesz.

Zakręty w pionie... O'Key... czyli już dajemy dupy... dobrze, że do tej pory fart początkującego pomagał.
Torowisk nie ominę, nie mam takiej drogi do domu, ale staram się przecinać pod kątem prostym bez hamowania i bez gazu.
Tak, farba na asfalcie jest mi znana, prawie jak folia polana wodą, same atrakcje.
No dobra, będę spinał jeszcze bardziej :-)
Poza sprzętem i asfaltem sporo mojej uwagi zabiera rozglądanie się, bo przez dziurę w hełmie znacznie mniej widzę i łeb mi się niedługo urwie.
Lusterka też jakoś bardzo nie pomagają, przyzwyczaiłem się przez lata do znacznie większych.
Cieszę się, że nie muszę jeszcze biegów zmnieniać, bo nie wiem, czy by mi RAMu starczyło ;-)
Ale muszę przyznać, że ludzie dość fajnie się zaczynają zachowywać i sporo zerka w lusterka, robią miejsce (chociaż się nie pcham między samochody).

No właśnie, te "pionowe" zakręty to niezła lekcja. Już mi się trafił zakręt, który wyglądał na kompletnie suchy, lekko się pochyliłem, a tu w jego drugiej części rozlana, zamarznięta woda. Dobrze, że nie jechało nic z naprzeciwka, bo odruchowe wyprostowanie nieuchronnie doprowadziło do wynoszenia mnie z zakrętu, chociaż prędkość nie była duża. No i jeżdżę teraz jeszcze wolniej...
Co do kasku, to właśnie z tego powodu kupiłem sobie drugi - otwarty. W mieście jest o niebo przydatniejszy od szczękowca. Najczęściej więc zakładam teraz kominiarkę na twarz i jeżdżę w otwartym.
Wciskanie się między samochody warto poćwiczyć. Wszystko zależy od szerokości ulicy, ale np. na Prymasa Tysiąclecia, niejeżdżenie pomiędzy samochodami wdzięcznie tkwiącymi w rozległym korku, byłoby niczym nieusprawiedliwionym marnotrawstwem potencjału maszyny... Początki miałem jednak trudne. Wyhaczyłem jakiejś babci lusterko i je złożyłem. Zatrzymałem się, cofnąłem, poprawiłem lusterko, ukłoniłem się widząc jej totalnie zaskoczoną minę i... pojechałem. Po tym incydencie lepiej zrozumiałem szerokość swojego pojazdu... ;)

Staram się:
- zakręcać pionowo jak tylko mi się uda, chociaż nie jest to naturalny ruch i idzie opornie;
- przeciskać między stojącymi autami. Dziś zrezygnowałem na wylocie Kolejowej w Towarową, bo kontrola stała, ale potem się popukałem w czoło. Samochody stoją, linia przerywana, nic z przeciwka - nie było powodu, żeby tego nie robić. Mam odruchy samochodowe - że się nie zmieszczę tam na końcu :-)
Muszę sobie jeszcze przestawić w głowie, którędy się lepiej na skuterze jedzie, bo to niekoniecznie ta sama trasa, co samochodem :-)

Jak sie wywalisz to nic się nie stanie[zima prędkości niewielkie] a nauczysz się upadać:)Jak z nauką palenia papierosów tym ciepłym do buzi bierz to szybko się nauczysz:D
A i tak jak większość zalecam zakup kasku otwartego lepsza widoczność i można jarać:)

No niby tak, ale ja na przykład zdecydowanie bym preferował naukę upadania na symulatorze. Szkoda mi nowej maszyny i szkoda mi... siebie. No, może niekoniecznie w tej kolejności ;)
Co do wyboru trasy, to na początku było mi wszystko jedno, a teraz wolę jechać dalej, ale po równym. Dobija mnie na przykład Obozowa i Arkuszowa... No porażka....

DRUID, ja mam jeszcze trochę inny problem. Unikam Wawelskiej i Prymasa, bo jadę 50-60, a nie chcę czuć się na ulicy jak na rowerze :-)
Z tego powodu wybieram węższe (fakt, bardziej dziurawe) drogi. Łatwiej mi też ominąć stojący korek wolnym pasem z naprzeciwka, niż przeciskać się między dwoma lub trzema sznurkami samochodów. Jak się to cudo dotrze (a kierowca bardziej ogarnie) i będę mógł przestać \\\"płakać, pchając go pod górę\\\", to pewnie zmienię upodobania i zacznę śmigać szerokim i równym, a omijać wąskie i dziurawe.
PACI zmartwię Cię, nie palę :-) Nawet w armii się nie nauczyłem, to już się chyba nie uda. Chcesz mi powiedzieć, że zimą można poćwiczyć upadki prawie jak przy nauce jazdy na nartach? Wybacz, ale też wolę na symulatorze. \\\"Jak sie nie wywrócis, to sie nie naucys\\\" mnie w tym wypadku nie kręci :-))) Może to chodzi o asfalt, on mnie jakoś nie pociąga :-))))))))))))))))))))))
Tak, z tym moim kaskiem to chyba przesadziłem... do niego bardziej pasuje jakaś 600, a nie skuter. Teraz niewiele widzę, a latem się ugotuję.
Trzeba będzie kupić coś innego... aby do wiosny.
P.S.
wracając z pracy zatankowałem, weszło 4,25 na 90 przejechanych kilometrów. Licząc, że za pierwszym razem nie nalałem "po korek" (bo byłem podjarany jak nie wiem co i ręce mi się trzęsły + był wzrok zamglony do nowej zabawki), to wychodzi nieco ponad 4/100.