Hmmm co tu dodać, jak to sama prawda? Z ekonomicznego punktu widzenia ma to jednak sens, jeśli cenimy sobie własne zdrowie + naprawa sprzętu po nawet niegroźnym szlifie jednak kosztuje. Jak mawia nasza obecna tu młodzież:^to się opłaca^
No to będę musiał kupić nowe. Moje są ok, ale mają już 5 latek.
Miałem taką przygodę na moich ukochanych Michelinkach w puszce. Model Energy, wyglądały jak nówki, ale lata lecą... Zrobiły się twarde po 6 latach i zaczęło być naprawdę ślisko. A głębokość bieżnika jeszcze ho, ho :-) Generalnie, jeszcze ani razu nie udało mi się zużyć opon w samochodzie (w sensie wytrzeć bieżnika), zawsze była to zmiana ze względu na wiek gumy, albo jej wspaniałe właściwości od nowości (wrodzone).
Wróć, raz wymieniłem gumy, bo się wytarły - w maluchu. W 1993 :-) Małysz mi padł, trzeba było remont silnika i skrzyni wykonać, i zabrakło przed wakacjami kasy na nowe gumy (stare sparciały). Kupiłem coś, co się nazywało ^nalewki^, czyli opony bieżnikowane. Pojechałem na nich na wakacje nad morze, wróciłem i już było wystające płótno :-)))
Za każdym razem (z jednym wyjątkiem - UAZ), moje spotkanie z nowym samochodem (zakupionym) zaczynało się od zmiany opon. Opona to podstawa, możne nie być wypasiona, może być zwykła nasza - o ile daje mi poczucie bezpieczeństwa (nie ślizga się i nie boję się, że mi trzaśnie ze starości).