Opinie: Egzaminy na prawo jazdy: Przez prawie 20 lat zmieniło się tyle, że aż nic...

W dużej mierze sami jesteśmy sobie winni. Na egzamin często przychodzą ludzie kompletnie nieprzygotowani, niedouczeni teoretycznie i znający kilka ruchów ^na małpę^, byle tylko zdać. Sami się podkładają. Nie bronię systemu, ten kuleje, do tego szkolenia niedowidzą i mamy efekt: wiódł ślepy kulawego. Żeby umieć jeździć, trzeba chcieć się nauczyć, a nie tylko chcieć zdać egzamin. Czyli samemu trzeba się trochę spocić, może zmienić ośrodek szkolenia, samemu poczytać, wykazać zainteresowanie i zaangażowanie. Jak będziesz umiał, test cię nie przytnie, a egzaminator - nawet najbardziej złośliwy - przepuści, bo w kolejce jest 90% nieprzygotowanych, a on musi z tego 30% jakoś przepuścić… jednak. Na ulicach widać, że to i tak za dużo (albo nie ci co powinni - ale tak jest na każdych egzaminach). Podstawa to chęć i zainteresowanie, a brak tego widać już na kursach. Zaliczenie obowiązkowych godzin szkolenia nic nie zmieni, jak w szkole - można chodzić i wyjść głąbem :slight_smile:

Można powiedzieć, że instytucja "prawa jazdy" rozwinęła się na przełomie lat rozwoju motoryzacji, analogicznie do pojazdów biorących udział w ruchu ulicznym. Kiedyś było prosto i niedużo, dziś jest skomplikowanie i mnóstwo. Złożoność infrastruktury obecnych czasów siłą rzeczy wymaga większego zaangażowania i przygotowania do jazdy/egzaminu (zwłaszcza w dużych aglomeracjach). Z każdą kolejną dekadą, kolejne pokolenie musi więcej wiedzieć i szybciej się uczyć żeby funkcjonować. Oczywiście bywają tak zagmatwane przepisy lub konstrukcje drogowe, że nawet doświadczony kierowca zwalnia żeby się zastanowić jak przejechać dany labirynt.
Nawiązując do Zulusa - chodzenie na egzamin bez odpowiedniego (nie mówię dobrego czy złego) przygotowania, wiąże się moim zdaniem z przekonaniem, że "prawko" jest dla wszystkich. I właśnie ta sama grupa społeczeństwa chce mieć "prawko na motor" więc idzie jak po bułki do sklepu. A tu się okazuje zonk, bo de facto chodzi o "prawo jazdy" na "motocykl". Pozdro dla kumatych.
Wypada też rozdzielić poziom trudności egzaminu: co innego duża aglomeracja a co innego mieścina. Wystarczy rzut okiem na mapę wawy z początku XXw.
http://warszawawpigulce.pl/wp-content/uploads/2015/04/368613952.jpg
a potem na współczesną
https://www.google.pl/maps/place/Warszawa
Niby to samo miasto, ale zupełnie inny świat.

1 błąd - Instruktor wbija kursantowi w głowę, że egzamin to formalność i egzaminator puszcza wszystkich 2 błąd - cały kurs pokonuje się jednym i tym samym pojazdem, a na egzaminie jest niby taki sam, ale inny (szczególnie w motocyklach) inne sprzęgło, inaczej ustawione obroty. 3 błąd - kursy robione na szybko, skutkują gorszym przyswojeniem wiedzy teoretycznej, zdecydowanie za mało ćwiczeń i odpytywania 4 błąd - kursanci szukają tanich kursów, co skutkuje gorszym przygotowaniem do egzaminu

nr 4 - błąd jak błąd - raczej taktyka. Oczywiście potem jest problem
Ale kursanci szukają tanich kursów (czyli poza dużymi miastami) oraz prostych miast. W Chrząszczyrzewoszycach w powiecie Łękołody na 100% jest prościej zdać niż w stolycy. Kompletnie inne natężenie ruchu, kompletnie inny poziom agresji i chamstwa na drodze.
gorzej jak potem taki pacjent przyjedzie studiować do dużego miasta - i jest panika.

Wombat: nie w tym sensie. Chodzi mi o przypadki kursów na A, gdzie kurs kosztuje przysłowiowe złoty pięćdziesiąt, a instruktor nie ma pojęcia o jeździe motocyklem. Efekt łatwy do przewidzenia, kursant po kursie nie umie nic, ale ma papir. Zresztą parę kursów na B też było, że skoro cena dumpingowa, to teorię okrawa się do granic przyzwoitości, a jazdy jeden zdezelowane auto i niedouczony instruktor, ale jest tanio.

jest popyt to jest podaż :)
moich paru kolegów (w tym ja) doskonale sobie radziło na drodze i bez kursu. Taka szkoła co nie absorbuje czasu to błogosławieństwo (jeżeli ktoś sie czuje pewnie). Ale za to znajdzie się taki co nic nie umie a też chce na skróty.

A Kulikowisko czołga przez różne sprzęty, co przyjdziesz na zajęcia, to niespodzianka. A i w połowie jazdy przesiadki mają miejsce :-) Głupie to nie jest, nawet nie zwróciłem uwagi, z której strony ten egzaminacyjny ^ma kopkę^. Może i lepiej, jeszcze bym się zamotał i nie zdał... :-)
Żarcik taki... podły jestem :-)))

Wiecie co jest zabawne? Mam kolegę. Wyjeździł już na swojej Shadowce 125ccm około 60 tysięcy kilometrów. Bezkolizyjnie. Zdaje już trzeci raz... za każdym jakieś drobiazgi. Pewnie po prostu nerwowo się spina. Śmieszne jest to, że po każdym oblanym egzaminie, wychodzi z niego, wsiada na motocykl i jedzie do domu... jak gdyby nigdy nic... dziwne te regulacje są...

ta. ten fakt mnie zawsze bawi.

Zulus napisał:

A Kulikowisko czołga przez różne sprzęty, co przyjdziesz na zajęcia, to niespodzianka. A i w połowie jazdy przesiadki mają miejsce :-) Głupie to nie jest, nawet nie zwróciłem uwagi, z której strony ten egzaminacyjny ^ma kopkę^. Może i lepiej, jeszcze bym się zamotał i nie zdał... :-)
Żarcik taki... podły jestem :-)))

No wiesz... a maniomanio tak ładnie się pożegnał z Wami ;)))

Mówiłem - podły jestem :-)))

wszyscy jestesmy podli. tylko niektórzy się z tym ukrywają i wątroba im siada :)

Druid: odpowiedź jest banalna wsiądź na Gladiusa i zrób z gazem to samo co w Shadowce, poza tym MT07 i Gladius to nakedy, Shadow to cruiser, kompletnie inna pozycja i inaczej się wali w zakręt. Lepiej poćwiczyć w OSK na zmiane MT, Gladius, ER, i zrobić plac na 1-ce, później na 2-ce i 3-ce. I jeszcze jeden drobiazg jazda po ulicy ma się nijak, do umiejętności zdawania egzaminu, an ulicy nie kręcisz głową jak oszalały.

A co to to Kulikowisko?

Szkółka niedzielna Tomka Kulika :-) Nie będę linkował, wpisz sobie w wyszukiwarkę. Facet ma dobry pomysł, tylko może chyba zajechać prawdziwie początkującego :-)))