Witam ponownie.
Otóż przez bodajże dwa miesiące nie grzebałem nic w jednośladzie, ponieważ nic o dziwo się nie psuło i nie ciekło, aczkolwiek dzisiaj wsiadłem sobie na niego (Temperatura na plusie, deszcz bździ, ale musiałem pojechać w kilka miejsc, a rowerem to za wolno by mi szło) i jadę. Ale kątem oka zauważyłem, że nie rusza mi się prędkościomierz, ani nie nabijają się kilometry. Gdzie bodajże dwa tygodnie temu wszystko działało dobrze i bez zarzutu, a potem już nim nie jeździłem, tylko kilka metrów pod blok go podprowadzałem, bo plandekę szyłem, to brałem go tam, gdzie mniejsza szansa na to, że ptak mi na niego narobi.
No i zatrzymałem się na pierwszym swoim przystanku i patrzę, a przy ślimaku jest rozwalony przewód, jak to opisać, jakby ktoś gumową osłonę złapał i ściągnął w kierunku przeciwnym do ślimaka, przez co jakieś druty widać na wierzchu, jakby plecionka. No i licznik nie działa, macałem to i na szybko nic nie dało się zrobić, a że pogoda wujowa, to odstawiłem go i stoi.
Strzelam, że może po prostu linka poleciała ze starości (no 5000 km to dla tego złomka to pewnie sporo), ale z drugiej strony, jakiś czas temu ślimak mi skrzypiał i smarowałem go, co pomogło. W otworze, do którego się tą linkę wprowadza, też wlałem trochę smaru (wlałem dosłownie), ale bardziej ciekłego i zastanawiam się czy po prostu w zimnym nie zamarzł i nie zablokował linki, którą rozszarpało.
Pytanie, czy zamawiać tylko samą linkę, czy porwać się i na zapas, żeby nie płacić dwa razy za dostawę, na wszelki wypadek wziąć też ślimaka, albo i nawet zegary, bo może tam też coś poleciało?
A druga kwestia, to jeżeli zegary poleciały (obrotomierz działa, jak coś), to czy jest jakaś możliwość przestawienia licznika tak, żeby ustawić przebieg na takim poziomie, jaki mam teraz, żebym miał łatwiej przy serwisowaniu go, ale bez bawienia się w wiertarkę, jak za starych czasów to robili?