Cześć.
Wczoraj wyprowadzam mojego kucyka z garażu, pstryk w rozrusznik, zapalił i.... zgasł. Kolejne kręcenie nic nie dawało. Próbowałem odpalić go kopką, a tu.... jakby brak kompresji (?!). Nawet jak ręką łapałem za kopnik to mogłem obracać wałem bez wysiłku, jakby świecy nie było. Wykręciłem świecę (była mocno dokręcona) - sucha. Sprawdziłem wokół czy gdzieś nie ma jakichś wydmuchów - nic. Zdjąłem pokrywę przekładni - cisza i spokój, wszystko na swoim miejscu. Olej - ok, w normie, ile było tyle jest. Skręciłem pokrywę, rozrusznik w ruch i... zapalił (?). Zgasiłem, próbuję nogą - jest spręż bo czuję w nodze a ręcznie ruszyć prawie nie sposób. Od wczoraj zrobiłem ponad 100 km i więcej ten efekt się już nie pojawił; motorek działa jak działał, bez zmian mocy, odpalania itp.
Co to mogło być? Ktoś się z czymś takim spotkał? Jakaś niemoc go dopadła czy miał do mnie żal że trzy dni do niego nie zajrzałem? ;)