Taka sytuacja: jednocylindrowy moto 125 bierze ok. 0.4 litra oleju na 1000 km, więc cholernie dużo. Czterogarowe auta tyle nie biorą.
Poza ubywającym olejem żadnych innych objawów nie ma.
Zero wycieków, moim zdaniem nie kopci, być może trochę niezauważalnie, ale nie ma za nim chmury. Sumarycznie można więc powiedzieć, że kopcenia nie ma.
Nie czuję absolutnie żadnego spadku mocy!
Moc ma, dobrze się zbiera, Vmax ten sam jak przy nowym.
Nie czuję żadnych niepokojących objawów. Poza dwoma przypadkami, kiedy nie mogłem go odpalić, rozrusznik kręcił ale moto nic. Czasami zaskakiwał na 1-2 sekundy po czym gasł. Wrażenie tak jakby nie dostawał paliwa. Mimo tego myślałem wtedy - kompresja, działo się to jednak np. jeszcze przy +5 stopniach Celsjusza na dworze. A innym razem później przy 0 stopniach odpalał na dotyk. Za pierwszym razem nie mogłem go tak odpalić przez jakieś 15 minut, po czym załapał i dwa tygodnie był spokój. Później zdarzyło się to drugi raz, męczyłem się kilka godzin. Sprawdziłem wtedy wszystkie podstawowe rzeczy: luzy, gaźnik, świecę. W końcu odpalił - do dzisiaj nie wiem co było przyczyną.
Nie wiem w ogóle czy te dwie sprawy ze sobą łączyć, może jakiś paproch coś zatkał czy co?
Od jakiegoś miesiąca moto chodzi jak złoto, odpala dobrze, zbiera się super. Jeździ się wspaniale, ale oleju ubywa.
I teraz pytanie - pomimo, że nie czuję spadku mocy chciałem zmierzyć kompresję, żeby ew. dowiedzieć się czy to pierścienie.
Powiedziano mi jednak, że zmierzenie kompresji nic nie da, bo nawet jeśli kompresja jest dobra to nie będzie to oznaczało tego, że pierścienie nie puszczają.
Mnie się trochę to kupy nie trzyma bo jeśli miałyby to być pierścieie to przy poborze oleju rzędu prawie pół litra oleju na 1000 km oznaczałoby to gigantyczny przeciek.
Domyślam się, że nie miałbym mocy i moto kopciłby na potęgę. Czy mam rację?
Jak sądzicie?