Chyba się z tobą nie zgodzę - w całości.
Prawko B mam od 1991 roku (robiłem jako 17 latek), prawko A zrobiłem w zeszłym roku - po sporej przerwie. Zrobiłem też kiedyś dla sportu kurs na C, ale nie było czasu dokończyć zabawy i nie przystąpiłem do egzaminu państwowego.
Kurs na kat. A nie jest głupim pomysłem. Robienie ósemek i slalom wolny również nie jest głupim pomysłem. Motocyklem (czy skuterem) nie latamy tylko po szybkich łukach. Manewrowanie ciężkim motocyklem, czy motorowerem, między samochodami, albo po prostu w ruchu miejskim, musi być bezpieczne (przewidywalne). Jak ktoś nie ma podstawowych umiejętności, to przy byle skręcie wyniesie go tam, gdzie nie chce i będzie miał szczęście, jak nie będzie nic z przeciwka.
Kilka przykładów:
1. panowie motocykliści od chopperów (poruszali się od lat bez uprawnień) na moich oczach oblewali A właśnie na ósemce - nie z powodu najechania na linię, po prostu po drugim skręcie wywalało ich w kosmos z placu, prawi esię przewracali. Nie panowali nad motocyklem, a to przecież prosty, głupi manewr.
2. slalom wolny to nic innego, jak manewrowanie między samochodami - moja codzienność, 10km korka dojazdowego do pracy. W większości na kursach uczą tego ^na małpę^ niestety - dobrze zaczniesz, to może ci się uda. Mój nauczyciel (Tomek Kulik - miał tu na Skuterowie swój miniserialik o technice jazdy) wyćwiczył mnie (na ile te kilka godzin pozwoliło) wolnej jazdy na granicy utraty równowagi z wykorzystywaniem tylnego hamulca (na stałe) i półsprzęgła. Taką techniką robisz w wolnym co chcesz i masz jeszcze czas na korekty, jak coś źle wymierzysz. Efekt jest taki, że ja między samochodami jadę wolniutko z nogami na podłodze, a koleś na 125 (węższym) którego mam przed sobą odpycha się nogami, jak dzieciak na tup-tupie. Brak podstawowych umiejętności, które daje kurs i sprawdza egzamin państwowy.
3. wykorzystanie przeciwskrętu to również podstawa, ale jak nauczyć tego kogoś, kto nie wie co to za zjawisko i go nie czuje? Teoretycznie wytłumaczyć i obserwować z samochodu jadąc za kursantem, czy się zmieści w łuku, czy nie bardzo? Ten sam nauczyciel (Tomek Kulik) przyjął nieco inną formę nauczania jazdy - jeździł ze mną jako pasażer po mieście. Czuł, czy jadąc w łuku odpowiednio używam kierownicy, potrafił mi pogłębić skręt, albo - żeby zaskoczyć i zobaczyć, czy odpowiednio reaguję - wychylić się w przeciwną stronę, utrudniając skręt, zmuszając do mocniejszej pracy. To są nieocenione wskazówki dawane na bieżąco w czasie jazdy. To samo dotyczyło redukowania biegów z międzygazem. Kilka przejazdów, jak coś źle - zamiana, Pan Tomek za kierownik, a ja jako plecak i demonstracja jak to powinno wyglądać dobrze. A potem - w czasie jazdy po mieście komentarze - teraz, dobrze, nie za szybko, za wolno, za dużo gazu, za mało gazu, teraz dobra redukcja.. ^Nie wstydzisz się? Panie patrzą...^ :-)))
4. sam egzamin nie jest paranoją. Egzaminator sprawdza dokładnie to, co powinien. Wynik, to już kwestia nastawienia egzaminującego. Może się czepiać do nieistotnych dupereli (najechanie na linię), a może - jak mój - zobaczyć, że ktoś sobie radzi i nie stwarza zagrożenia w ruchu, więc drobne potknięcia czy kilka błędów, można puścić płazem i zaliczyć egzamin.
5. dwa przykłady z wczoraj. PIERWSZY - W czasie jazdy ul. Czerniakowską od Bartyckiej w stronę Torwaru kobieta zatrzymała się na lewym pasie na światłach. Zielonych. Być może rozkojarzenie, ale dość niebezpieczne. DRUGI - jadę za nowym Hyundaiem i20, który jedzie dość dziwnie, szuka miejsca do parkowania? Nie, skręt na skrzyżowaniu w prawo i gościa wyrzuca na pas przeciwny (samochód z przeciwka hamuje z piskiem, żeby uniknąć czołowego), pan wraca na swój pas i po 30 metrach zatrzymuje się na światłach. Pełen stop. Na zielonym. Też rozkojarzenie? Czy brak podstawowych umiejętności? Wszystko, co było wyćwiczone na małpę na kursie, nie pomaga w samodzielnej jeździe, nawet zakup samochodu identycznego, jak na nauce jazdy.